poniedziałek, 14 listopada 2022

Pułapki minimalizmu - "idealne" rzeczy i styl


    Przez wszystkie lata mojej przygody z minimalizmem, raz po raz natykałam się na przeróżne stwierdzenia, mity i poglądy, traktujące o tym, czego to "minimalista nie może robić, a co powinien".

Szczerze przyznam, że zwykle już nawet się do tych kwestii nie odnoszę, tylko wzruszam ramionami, bo jeśli ktoś wybiera wierzyć w dane szufladkujące przekonania, to jest to wybór tej osoby, ale czasem coś mnie jeszcze mocniej poruszy.

Ostatnio była to na przykład kwestia posiadania swojego stylu w ubiorze, wnętrzach ogólnie w odniesieniu do posiadanych rzeczy. Parę razy obiło mi się o uszy stwierdzenie, że

"minimalista powinien mieć spójny, widoczny styl",

taki, który oddaje jego charakter i składa się z rzeczy IDEALNIE dobranych do tej osoby.

I to poruszyło we mnie pewną strunę - ponieważ przypomniał mi się czas mojego życia, w którym sama dążyłam do posiadania idealnych rzeczy. W moim odczuciu jest to pewna pułapka minimalizmu (perfekcjonizm) - w momencie, gdy pozbędziemy się rzeczy zbędnych i zostajemy z tymi "najważniejszymi", możemy zacząć szukać różnych zastępników - perfekcyjnych przedmiotów i zrobić sobie z tego nowe "hobby", które stanie się pochłaniaczem uwagi i czasu.

Będziemy chcieli np. znaleźć ten idealny sweter. On musi być perfekcyjny - nie wystarczy taki wystarczajaco dobry, no nie, przecież teraz już jako minimaliści przez wielkie M, musimy kupić coś idealnie pasującego do naszej szafy. Idealny skład, polska marka, etycznie szyty. I jeszcze musimy wyrazić się przez to ubranie i pokazać nasze wartości, nasz spójny styl i jeszcze żeby te kolory były w 100% dobrane do naszej cery, niech to ubranie wyraża jeszcze nasz entuzjazm do życia....

W końcu szukanie tego ideału zajmuje nam parę dobrych dni, czy tygodni. Po drodze mijamy te rzeczy, które były wystarczająco dobre, ale wciąż czujemy, że gdzieś tam istnieje ten idealny sweter...

Można się w tym nieźle zapętlić.

Widzicie co się tu zadziewa?

Wciąż tkwimy w pewnego rodzaju konsumpcyjnym podejściu, tylko teraz ładnie ubranym w otoczkę minimalizmu.

I żeby nie było - nie mówię, że nie warto się dobrze zastanowić przed zakupem, czy że nie warto wiedzieć, jakiego konkretnie produktu poszukujemy - oczywiście, warto, ale... Wszystko w granicach rozsądku, również w granicach dbania o nasze zdrowie psychiczne. Balans - to jest to czego tutaj najbardziej potrzebujemy.


A czy inspirując się minimalizmem, musimy mieć swój własny, spójny styl (w ubraniach, wnętrzach)?

Czy koniecznie musimy mieć swój konkretny styl?

Odpowiedź krótka - nie nie musimy, nie ma takiego obowiązku😉.

A trochę dłuższa - minimalizm nie oznacza, że nagle z osoby, której nie zależy na stylowych wnętrzach, musimy się stać kimś, kto ma dom pełen estetycznych mebli prosto z magazynu o wystroju domu (lub też na odwrót). Minimalizm oznacza, że skupiamy się na tym co WAŻNE DLA NAS. A ile osób na świecie, tyle spraw ważnych. Dla każdego inne.

Będą więc osoby, które skupią się na poszukiwaniach swojego stylu, czy którym będzie zależało na noszeniu modnych w danym sezonie ubrań lub pomalowaniu ścian na najbardziej pożądany kolor danego roku. I to jest w porządku. I będzie też wiele innych osób, i takie, które w ogóle olewają modę i noszą przez cały czas proste koszulki w kolorze np. zielonym, bo tak im się podoba, tak im jest wygodnie. Wszystkie odcienie minimalizmu i ogólnie życia mają prawo istnieć - nie zrzucajmy wszystkiego do jednego wora.

Wiem, że często tak jest prościej. I tak działa nasz mózg, że upraszcza, że myśli schematycznie - sama się na tym łapię i ma tak każdy z nas. Ale możemy to wyłapywać, możemy nie podążać za tymi stereotypami, a przede wszystkim nie tworzyć sobie kolejnych. Bo po co zamykać się w kolejnej szklanej bańce, skoro istnieje nurt, tak wolny, tak otwarty, tak dostosowany do każdego i jego potrzeb, że każdy może z niego skorzystać na swój sposób?

A właśnie tej otwartości, tolerancyjności nam właśnie trzeba. W wielu kwestiach życia, w minimalizmie również. I minimalizm w moim odczuciu sam w sobie wnosi właśnie taki powiew świeżości - świeżości w postrzeganiu innych, życia, w tym, że każdy ma swój wybór i że powinniśmy podążać przede wszystkim za swoim sercem.


Zdecydowałam się napisać ten tekst z myślą o tym, że może znajdzie się ktoś, to potrzebuje usłyszeć takie przesłanie, że nic nie musimy (w minimalizmie i innych kwestiach). Jeśli chcemy - to super, jeśli nie, to też super - to nasze życie, nasz wystrój domu, nasze ubrania, które my sami codziennie zakładamy na siebie.

Niepotrzebnie jednak nakładamy też presję - presję, by musieć to i robić tamto.

I robimy to (nakładamy tę presję) tak naprawdę nie dla innych, ale dla samych siebie. Dlaczego? Bo wtedy czujemy się bezpieczniej, bo presja skłania nas do wpasowania się w to, co inni powiedzą, w to, by się nie wychylać i być akceptowanym.

A akceptacji - na pewnym głębokim poziomie - pragniemy wszyscy.

Mimo wszystko warto zdać sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy w stanie zadowolić tych wszystkich. Nawet jeśli baardzo się postaramy. Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś w nas nie będzie pasować. A jedno małe słowo od tej osoby, zaboli nas naprawdę mocno (jeśli wciąż będziemy tak głęboko przejmować się tym, co inni sądzą o nas i naszych wyborach).

Prawda jest również taka, że przejmować się tak czy siak w pewnym stopniu będziemy, bo jednak społeczny punkt odniesienia, to coś, z czego korzystamy w swoich myślach na co dzień, ale można uczyć się przejmować mniej, albo odpuszczać sobie przejmowanie się tym do żywego. Można uczyć się słuchać przede wszystkim siebie, wsłuchiwać się w to, czego pragniemy wewnętrznie i za tym iść, niezależnie od tego, co na to powie ktoś inny.🤍

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz