środa, 15 czerwca 2022

Czego nauczyły mnie choroby i utrata przytomności


    W całym moim 29-letnim życiu doświadczyłam wielu chorób przewlekłych. Każda z nich przyniosła mi w rezultacie wiele refleksji, nowych przemyśleń i lekcji. Nauczyłam się też, że moje choroby psychosomatyczne, często jak na dłoni ukazują mi, czego nie chcę robić.
Przykładowo moja choroba stawów i związane z nią silne bóle nóg (pojawiające się głównie w sytuacjach stresowych), ukazały mi, że są miejsca, w które nie chcę chodzić (ale to robię, choć tak bardzo nie chcę). Moje ciało samo więc się "unieruchamiało", by nie musieć tego robić.
Zrozumiałam też, że często moje symptomy są również wołaniem o miłość i uwagę, ponieważ jako małe dziecko doznawałam potrzebnej mi uwagi i akceptacji, właśnie w momentach, gdy byłam chora. Schemat ten tak wiele razy powtarzał się w moim życiu, że na dobre zapisał się w moim ciele.

    Przez lata życia z chorobami psychosomatycznymi, nauczyłam się też być bardziej uważna i lepiej interpretować sygnały płynące z mojego ciała - zauważyłam, że zwykle każdy z nich ma mi coś ważnego do przekazania, że właśnie w ten sposób moje ciało się ze mną komunikuje i daje np. znać "teraz czas na przerwę" lub "tutaj nie czuję się dobrze" itd. Do tego interpretowania znanych mi już symptomów płynących z mojego ciała zdążyłam się już przyzwyczaić i nawet nawiązać z nimi pewnego rodzaju neutralną, pełną akceptacji relację (bez wściekania się na ciało, że "znów coś boli").

W ostatnim czasie doświadczyłam jednak czegoś, co było dla mnie dość wstrząsającym, przełomowym doświadczeniem. Była dla mnie nietypowa kilkudniowa choroba (podobna do grypy), której częścią była również utrata przytomności.

–––––––––––

"Budzę się.
Powoli odgarniam kołdrę i zwlekam się z łóżka.
Zamglonym wzrokiem omiatam godzinę wyświetlającą się na zegarku - jest przed 2.
-No to długo nie pospałam - narzekam w zaspanych myślach - dobra, to szybko skoczę do toalety i idę spać dalej.

Wstaję i czuję, że jestem cała spocona, a serce zaczyna bić coraz szybciej i jakoś tak nierówno.
-Chyba jeszcze się nie rozbudziłam i coś mi się śni - mamroczę pod nosem.

Wzięłam szybki łyk wody...
Wtedy uderzyło mnie z pełną siłą - jej, jak mi słabo!

Szybko wracam do łóżka, czuję, że muszę się położyć. Noo… tylko jakby to było jeszcze takie proste.

Nogi uginają się pode mną, jakbym była ludzikiem z gumy. Próbuję niewprawnie chwytać się rzeczy, które są w moim otoczeniu - ściany i czegoś co z niej wystaje (następnego ranka okazało się, że był to telewizor).

Powoli (lub też szybko bo czas zakrzywia się w przedziwnym tempie) zaczynam widzieć przed oczami tylko ciemność. Nie wiem gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Gdzie jest sufit gdzie ta ściana, gdzie podłoga, gdzie są części mojego ciała, co ja teraz robię? Nie wiem.
Jest tylko ciemność, jak w nieodkrytej głębi kosmosu. Przez moment mam wrażenie, że lewituję sobie gdzieś między galaktykami. W głuchej ciszy słychać tylko bicie mojego serca. Po chwili dołącza do niego jeszcze szum. Przeciągły, biały szum.


A potem nic.
Przez chwilę jest tak, jakby mnie nie było. Jakbym już nie żyła.

Po jakimś czasie powracam świadomością do tu i teraz.
Znów czuję moje ciało, zaczynam widzieć. Czuję, że siedzę na podłodze, w uszach wciąż pogrywa nietypowy szum.
Jest przy mnie mąż i próbuje dopytać co się dokładnie stało, jak się czuję.

-Nie wiem, nie wiem, straciłam przytomność, na chwilę mnie nie było.

Siedzę totalnie zdezorientowana z kubkiem wody w dłoni.
Cała spocona, z bolącym kolanem (jakim cudem nic więcej mi się nie stało przy tym upadku, wow!).
Stopniowo się uspokajam, serce zaczyna bić wolniej.

Nie wiem się stało.
Wiem jedno - żyję. Żyję!

––––––––––––––––

    Nieraz już bolało mnie tak, że myślałam, że umrę. Wręcz w swoich myślach prosiłam o to, żeby umrzeć, bo nie chciałam odczuwać już tak intensywnego bólu. W czasie gdy miałam depresję, nachodziły mnie też myśli samobójcze. Temat mojej własnej śmierci nie był mi obcy. Jednak chyba nigdy wcześniej, nie czułam się tak jakbym dosłownie na chwilę odeszła z tego świata.

To doświadczenie, wciąż stosunkowo świeże, wywarło na mnie ogromne wrażenie. I choć na ten moment nie dotarłam jeszcze do ewentualnych psychosomatycznych przyczyn tego zdarzenia, do tego co moje ciało chciało mi poprzez to "przekazać", to wiem, że podnosząc się tamtej nocy z podłogi w pewnym sensie wstałam jako "odmieniona" osoba.


Co "otarcie się o śmierć" wniosło do mojego życia



    Już wcześniej uczyłam się doceniać życie i żyć w zgodzie ze sobą. Ale po tym wydarzeniu nie mam złudzeń - chcę nażyć się swoim życiem w pełni i bez spiny. Oddychać pełną piersią, być autentyczna, żyć po swojemu, z miłością do siebie i świata, w zgodzie z tym czego naprawdę pragnę.
Jestem teraz tak bardzo wdzięczna za to, że mogę tu być💗, nawet ciężko mi opisać tę wdzięczność słowami.
Wiele z trudnych życiowych sytuacji przestało mnie stresować (bo czym tak naprawdę one są w porównaniu do utraty życia), wiele spraw przestało mieć znaczenie, a część innych znaczenia nabrała - nigdy wcześniej nie dostrzegałam moich własnych wartości i priorytetów tak wyraźnie jak teraz. Już nie muszę się (tak długo) zastanawiać - czy to jest ważnie, czy może to - teraz po prostu czuję to wewnątrz, bez wahania.

    Gdy zmienia się perspektywa - zmienia się tak wiele! Nikomu nie życzę przeżywania na sobie takiej właśnie sytuacji (w zamian można chociażby zainspirować się i regularnie przypominać sobie o tym, że coś takiego może się nam jako ludziom przydarzyć), ale z drugiej strony dla mnie samej było to potrzebne doświadczenie (choć tak drastyczne). Coś jak taki kubeł zimnej wody od życia, z przesłaniem - "otrząśnij się i żyj, po prostu żyj". A więc zamierzam z tego przesłania korzystać i Wam polecam to samo 🤍.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz